Golgota młodego człowieka (i nie tylko)

Poprawiono: wtorek, 22 marzec 2016 21:17
Opublikowano: wtorek, 22 marzec 2016 21:08
Ks. Jerzy Krawczyk

Golgota młodego człowieka (i nie tylko)

Rozważania Drogi Krzyżowej
w czasie czuwania młodzieży 7.09.2015
Sanktuarium Matki Bożej Chełmskiej

Jezus wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby
Mt 8, 17

Zanim wyruszysz w drogę… zatrzymaj się. Pomyśl.
Czy to była tylko droga Jezusa Chrystusa? Czy jest to może Twoja droga?
Jezus tylko wziął na siebie Twój krzyż. On przyjął śmierć, abyś miał życie. Na tej drodze Jezus jest zawsze przy Tobie, ale to Ty musisz się na niej odnaleźć. To Ty będziesz:

Na tej drodze jest ukryte Twoje życie. Jesteś gotów pójść tam z Chrystusem?

Stacja I: Osąd

Stoisz samotny czując złowrogie spojrzenia na Twoim ciele. Ktoś z ironicznym uśmiechem spoglądając na Ciebie szepce do ucha kompana niedosłyszane słowa. Nic z tego nie rozumiesz, ale wiesz, że mówią o Tobie. Zapewne już mają gotowy scenariusz Twojego życia. Gdyby mogli, obrzuciliby kamieniami. Czujesz rosnący mur oddzielający Ciebie od reszty świata. Nie możesz się bronić, zresztą i tak kłamstwo o tym, kim jesteś zadomowiło się na dobre. Nikt nie zna Twojego bólu odrzucenia, samotności, obmowy, niesłusznego oskarżenia. Najchętniej być uciekł, ale dokąd? Każde słowo, ocena stają się wyrokiem bez sądu, bez obrony, bez prawdy. To wyrok na Twoje życie. Śmierć zadawana po wielokroć każdego dnia. A może to Ty umywasz ręce po bezmyślnym powtarzaniu oskarżeń, plotek czy braku odwagi, by stanąć po stronie prawdy…

A jednak nie jesteś w ten scenie sam. Stoi obok Ciebie Jezus, który pokornie przyjmuje wyrok. Niesprawiedliwy wyrok swój i Twój. On nie powinien być sądzony, ale stoi tam dlatego, abyś nie był samotny.

Jezu, który przyjmujesz niesprawiedliwy wyrok, udziel łaski, abym umiał przebaczyć i z miłością patrzeć na tych, którzy mnie niesłusznie oskarżają.

Stacja II: Życie

Ten sam dźwięk budzika wyrywa Cię ze snu, wstajesz jak każdego dnia, wykonujesz mechanicznie czynności wchodząc w monotonny rytm. Pijesz ten sam napój z ulubionego kubka i idziesz doskonale znaną drogą do swojej szkoły, pracy, do codzienności. Tylko czasami zastanawiasz się, czy to wszystko ma sens. Bo i czym różni się ten dzień od tylu pozostałych. A jednak to jest Twoje życie.

Droga skazańca biorącego na swoje ramiona krzyż jest z góry przesądzona: musi na nim zawisnąć i umrzeć. Na ogół traktujemy śmierć jako gorzką konieczność. Ludzi, którzy swoje cierpienia przyjmują w pokorze, wolimy unikać – są dla nas wyrzutem, że nawet swoje słabości, ograniczenia czy choroby można pokochać. Tak, swój krzyż można pokochać jak Jezus, który biorąc belkę na swoje ramiona nadał jej większą wartość. On nie protestował, chociaż jako jedyny nie miał powodu, aby wziąć krzyż. Nie swój, bo takiego nigdy nie było. On wziął mój krzyż, aby go swoją miłością przemienić.

Jezu, który z miłością przytulasz mój krzyż i bierzesz go na swoje ramiona, ucz mnie, że codzienność można pokochać, że swoją niedoskonałość można zaakceptować i można ją przyjąć jako dar, aby innych umocnić.

Stacja III: Upokorzenie

A miało być tak pięknie. W mistrzowskim stylu krzyż miał być wniesiony na sam szczyt, a później… a później miało się stać to, co nieuniknione. Drobne potknięcie, zachwianie równowagi i leżysz na ziemi. Równie szybko jak upadłeś, próbujesz wstać, aby nikt nie zauważył upadku. Nie można popsuć długo budowanego wizerunku. A jednak zauważyli! Zgromadzony tłum skupił swoją uwagę właśnie na Tobie. Drobna pomyłka, zająknięcie, słabsza ocena skutecznie przyciągnęły sępy gotowe żywić się ludzkim upadkiem. Nikt nie przyjdzie podać ręki, ale wszyscy patrzą sycąc swój wzrok moją niedolą.

Pan Jezus nie podnosi się od razu, daje czas, aby wszyscy nasycili się widokiem skazańca przygniecionego krzyżem. Niech patrzą tak długo, aż w Nim zobaczą siebie. To jeszcze za wcześnie. Jeszcze są zbyt pewni siebie. Wierzą, że tylko najwięksi zbrodniarze kończą na krzyżu.

Jezu, przygnieciony do ziemi moimi grzechami, pozwól mi zaakceptować moje upadki, abym nie uciekał przed świętą historią mojego życia…

Stacja IV: Rodzice

Przy tej stacji nie potrzeba słów, zresztą i tak ich często nie słuchasz. Odkąd głównym autorytetem zamiast rodziców stali się koledzy, słowa rodziców wpadają jednym uchem, a drugim wylatują. Przy kolegach może mówisz o swoich rodzicach „starzy”, ale przecież w sercu ich kochasz i tak naprawdę nie myślisz nawet jeśli już mają swoje lata. Mówisz tak, bo mówią koledzy. To jednak do niczego nie prowadzi. Kiedy ich zabraknie, oby jak najpóźniej, będziesz wspominał każde ich słowo i przyznasz im rację. Potrzeba jednak czasu, aby to sobie uświadomić. Dziś bardzo często traktujesz ich jak powietrze przechodząc obok siebie bez słowa w korytarzu. Nawet nie wiesz jak bardzo się o Ciebie martwią, ile łez wylali czekając w nocy na Twój powrót do domu. Nie wiesz, ile modlitw wyszeptali oddając Cię w Bożą opiekę. A Ty?

Pan Jezus także minął swoją matkę bez słowa. Nie chciał potęgować bólu, jaki zadawał jej sam widok umęczonego Syna idącego na pewną śmierć. A jednak Maryja towarzyszyła Jezusowi całą drogę, aż na Golgotę. Chciała być przy Synu w każdej chwili, nawet wtedy, gdy miecz boleści przeszywał jej serce. Bo właśnie taka jest matka – cicha, niezauważona, współcierpiąca.

Jezu, który szedłeś drogą śmierci na oczach swojej matki, daj mi łaskę, abym nigdy nie zasmucał swoich rodziców.

Stacja V: Przyjaciel

Dobrze jest mieć w chwilach trudnych kogoś, kto nie będzie pytał jak? dlaczego? po co? Wystarczy, by ta osoba była obok. O wiele łatwiej jest być przyjacielem w chwilach pomyślnych, gdy wszystko się układa. Kiedy przychodzi próba, łatwo jest uciec od przyjaciela. Nie ma jednak trudniejszej chwili od tej, gdy zawiedliśmy się na kimś, komu się ufało. Dlatego młody przyjacielu pomyśl, ile razy zostałeś sam gdy przyjaciele mieli ważniejsze sprawy niż pomoc Tobie? Ile razy ty sam okazywałeś się dezerterem z pola przyjaźni?

Szymon nie pałał radością, gdy rzymscy żołnierze przymusili go do dźwigania krzyża jakiegoś skazańca. Choć nie zdawał sobie z tego sprawy, stał się przyjacielem Jezusa. Wymuszonym, wbrew sobie, ale jednak przyjacielem, który pomógł dźwigać krzyż skazańcowi. Czy aby na pewno? Bardzo szybko okazało się, że Szymon Cyrenejczyk niósł swój własny krzyż, a Jezus był tym, który na ramiona wziął cudzy ciężar.

Panie Jezu, który bierzesz ciężar naszych grzechów na swoje ramiona, otwieraj nasze serca na potrzeby innych ludzi. Spraw, abyśmy chętnie stawali się wsparciem dla tych, których krzyż już przerasta.

Stacja VI: Oblicze

Stajesz przed lustrem, najchętniej nigdy byś nie chciała oglądać tam siebie. Patrzysz na szereg wymyślonych niedoskonałości, które nie odpowiadają obecnemu kanonowi modelki. A jednak to jest Twoje prawdziwe oblicze. Nie zakryte warstwą makijażu, nie ukryte pod maską człowieka sukcesu. Zwyczajna twarz skrywająca całą historię życia.

Weronika chciała tylko otrzeć twarz skazańca. Nie wiemy, czy znała Jezusa. Według tradycji za swoją odwagę otrzymała piękną nagrodę – na jej chuście odcisnęła się pełna krwi i pyłu drogi twarz Jezusa. A przecież to nie były Jego rany, to była nasza twarz. Jak czytamy w księdze Rodzaju, człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Tu widzimy jak Bóg przyjmuje obraz i podobieństwo człowieka zranionego grzechem.

Panie Jezu, który zostawiłeś swoje oblicze na chuście Weroniki, daj abym zawsze nosił Twój obraz w swoim sercu i nie lękał się pomagać człowiekowi znajdującemu się w potrzebie.

Stacja VII: Bagno

Masz świadomość, że Twoje życie idzie na dno. Znowu wchodzisz w to samo bagno grzechu z którego właśnie się wygrzebałeś wielkim wysiłkiem. Chociaż zewnętrznie się uśmiechasz i sprawiasz wrażenie szczęśliwej osoby, samotność obnaża każdy fałsz. Przed sobą już nie możesz udawać, bo to nie ma sensu. Wspomnienia ukrywane od dawna same wychodzą strasząc wrażliwą duszę. Im bardziej je kamuflujesz, tym głośniej krzyczą. Próbujesz je zagłuszyć nakładając słuchawki na swoje uszy. Ostatecznie i tak zostajesz z tym sam, bo boisz się powiedzieć o tym komukolwiek. Wojna w sercu jest w punkcie kulminacyjnym. Od decyzji zależy teraźniejszość i wieczność.

Drugi upadek Jezusa to walka z samym sobą. Zostać w prochu drogi, czy ostatkiem sił, wbrew nadziei próbować wstać. Przecież i tak na szczycie Golgoty czeka śmierć. Tej decyzji nikt inny nie mógł podjąć. Ona zawsze dokonuje się w samotności.

Panie Jezu, który znowu upadasz i powstajesz, udziel mi daru męstwa, abym umiał zmierzyć się ze swoją słabością i zaakceptować historię życia.

Stacja VIII: Obłuda

Tak łatwo użalać się nad cudzym losem. Udostępniać na Facebook’u posty ukazujące ludzką tragedię. Nie sprawi to, że problem zostanie rozwiązany. Milion Like’ów nie pomoże nawet jednej osobie. Chcemy pomóc ludziom na krańcach świata, a zapominamy, że obok nas jest ktoś, nad kim najpierw powinniśmy uronić łzę. Może i nam potrzebna jest łza…

Pan Jezus wiedział, że nie nad Nim trzeba się litować. To nie On zabijał Boga. Choć sam szedł na śmierć, krew Jego obciążała mieszkańców Jerozolimy i nas, kolejne pokolenia zjadaczy chleba. Dla kobiet był tylko kolejnym prowadzonym na śmierć zbrodniarzem. Może i nie zapłakałyby nad nim, gdyby nie jego szpetny wygląd zmaltretowanego ciała. One nie znały prawdziwego powodu cierpień Jezusa.

Panie Jezu, który pocieszasz płaczące niewiasty, udziel nam łaski opłakiwania swoich grzechów i spraw, abyśmy umieli pochylać się nad problemami ludzi nam najbliższych.

Stacja IX: Beznadzieja

To nigdy nie powinno mieć miejsca. Jeszcze przed chwilą, gdy byłeś na szczycie miałeś wokół siebie mnóstwo tzw. „przyjaciół”. Nagle, gdy podwinęła się noga zostałeś sam ze swoim bólem przygnieciony do ziemi. Kiedy brałeś do ust pierwszy kieliszek, wszyscy bili brawo gratulując odważnego czynu. Dziś, gdy urwał się film, nie było nikogo, kto pomógłby bezpiecznie wrócić do domu. Za to za kilka dni zobaczysz w sieci kompromitujące zdjęcia i nagrania. A tyle razy mówiłeś, że panujesz nad wszystkim. Teraz musisz uznać, że stałeś się niewolnikiem. Pytasz, czy można jeszcze żyć z taką historią. Można.

Trzeci, a może raczej ostatni upadek nie ominął Jezusa. Chociaż wokół było wiele osób, nie znalazł się tam nikt bliski, kto pomógłby dźwigać krzyż. Szymon może już uciekł jak wszyscy uczniowie. A może ten krzyż go przerósł i stał się zbyt ciężki…

Jezu, który upadasz kolejny raz pod ciężarem krzyża, pomóż mi podnosić się z każdego upadku i zapewniaj na nowo o mojej nieskończonej wartości.

Stacja X: Nagość

Pragnienie miłości i czułości jest tak silne, że bardzo szybko trzeba ją udowadniać. Wmówiono niejednemu z nas, że nagość wiedzie do miłości. Czy rzeczywiście nagość kupiona za kilka złotych w kiosku czy internecie może doprowadzić do prawdziwej Miłości? Wchodząc w tę drogę człowiek wycina coraz głębsze dekolty, coraz bardziej skraca spódnice, pozwala się powielać bez niczego na kartach kolorowych gazet i wyświetlać na ekranach komputera. I coraz taniej pozwala się sprzedawać. Aż dojdzie do wniosku, że już nie ma co sprzedać. Człowiek został odarty ze wszystkiego, także z godności. Później już tylko płacz, ucieczka i obrzydzenie. Tyle stacji dziesiątych… Raz rozebraną dziewczynę trzeba całe życie ubierać. Raz odsłonięta nagość chłopaka ciągnie się przez lata. Tak jest, gdy odwróci się porządek miłości i pożądania.

Jakby mało było krzyżowej drogi, na końcu zrywają z Jezusa szaty. Oto Bóg przyjmujący obraz człowieka. Tłum gapiów nawet nie myśli, aby odwrócić wzrok oddając resztę godności. Przeciwnie, łapczywie chłoną każdą sekundę. A mimo to Jezus udowadnia, że Miłość może prowadzić do nagości. Gdyby nie Miłość, Jezus nie wszedłby nigdy na drogę człowieka.

Panie Jezu, który w cichości znosisz upokorzenie nagości, daj nam odwagę do walki o godność każdego człowieka.

Stacja XI: Wolność

Świat jak mantrę powtarza, że człowiek, aby być wolnym musi robić wszystko, co chce. Tylko niewielu jest w stanie zauważyć fałsz mówiący „musisz”. I tak by być wolnym, musisz wszystkiego spróbować. Alkohol, narkotyki, seks, dopalacze – wszystko to musisz spróbować, aby pokazać jak jesteś wolny. Tak rozumiana wolność to równia pochyła po której wciąż staczasz się w dół. I chociaż szukasz kolejnych wrażeń, szybko okaże się, że ta „wolność” staje się zniewoleniem.

Naprzeciw takiego obrazu jest Jezus, który już nawet rękami ruszyć nie może, bo tępe gwoździe skutecznie przytwierdziły jego ciało do wniesionego na Golgotę krzyża. Ale gdy popatrzymy na Niego okaże się, że On jest prawdziwie wolny. Niczego i nikomu nie musiał udowadniać. Za to sam, dobrowolnie, kierując się miłością dał się przybić. Taka jest wolność, która swe źródło ma w Bogu.

Jezu, który pokornie wyciągasz swoje ręce i nogi, aby obdarzyć mnie darem wolności, proszę udziel mi łaski otwartego serca. Spraw, aby jedynym przymusem jaki będę odczuwał, było pragnienie czynienia daru z siebie.

Stacja XII: Samotność

Przez bramę śmierci przejdziemy w samotności. Nie wejdą z nami inni ludzie, nie zabierzemy dóbr. Zostaniemy odarci ze wszystkiego. I nawet jeśli tłum gapiów będzie się przyglądał akcji ratunkowej, będziemy sami. W tym względzie niczym nie różni się śmierć bezdomnego zamarzającego w altance na ogródkach działkowych od śmierci ukochanej matki, przy łóżku której zgromadzą się dzieci. Śmierć pokaże kim jesteśmy.

Przy krzyżu Chrystusa nie było prawie nikogo. Nawet ukochana Matka nie była w stanie wypełnić poczucia osamotnienia. Dlatego Pan Jezus w bólu agonii mówił do Ojca: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mt 27, 47). Bój życia i śmierci przeżyty w samotności odbył się obok gwaru miasta szalejącego w przedświątecznych przygotowaniach. Ale właśnie tu Miłość poszła na śmierć, aby życie odzyskać.

Tradycyjnie przy tej stacji chcemy oddać nasze życie Jezusowi Chrystusowi.

Panie Jezu Chryste, stajemy dziś razem z Twoją Matką, Maryją u stóp Twojego krzyża. W tym miejscu, z którego płyną nieskończone zdroje Miłosierdzia, chcemy zawierzyć Ci nas, ludzi młodych.

Ufam, że z tego miejsca patrzysz na mnie z miłością, jaką mnie obdarowałeś od założenia świata. Głęboko wierzę, że Twój Krzyż jest tego największym znakiem i potwierdzeniem.

Ty Panie wiesz, z czym dziś do Ciebie przychodzę. Znasz mój ból, smutki, zranienia. Ty znasz moją sytuację rodzinną, przyjacielską, osobistą. Przy Tobie mogę być sobą. Przygarnij mnie do swojego przebitego włócznią serca i pozwól mi zawierzyć Ci moją młodość. Tobie oddaję moją całą historię życia i wszystko to, co mnie ukształtowało. Tobie zawierzam moją teraźniejszość. Chcę również w Tobie złorzyć moją przyszłość.

Ufam, że pragniesz mojego dobra, dlatego kieruj moją drogą życia, abym stawał się prawdziwie świadkiem Twojej miłosiernej miłości. Udziel mi Twojego światła, abym umiał rozpoznać moje powołanie; otwórz moje serce, abym umiał wielkodusznie przyjąć to, co rozpoznałem i obdarz mnie odwagą, abym realizował to, co przyjąłem jako Twój plan na moje życie. Wszystko składam w Twoje ręce ufając, że w nich będę bezpieczny. Jezu, ufam Tobie! Amen.

Stacja XIII: Ramiona

W długo wyczekiwanej drodze na wakacje lub tej zwyczajnej, do szkoły czy pracy trafiasz na wypadek. Wiesz co robić, masz dobre przeszkolenie. Postępujesz zgodnie z zasadami. W oczekiwaniu na pomoc robisz co możesz. Trzydzieści uciśnięć, dwa oddechy, raz, dwa, trzy… Nie masz już siły, wreszcie przyjeżdża pomoc. Próbuje wyrwać ze szpon śmierci życie człowieka. Niestety. Nie udało się. Tylko bolące ramiona skrywają historię tego dnia. O niczym innym nie myślisz, tylko o człowieku, którego spotkałeś na drodze. Twoje ręce, pełne bezinteresowności dotykały śmierci.

Maryja w swoje ramiona przyjęła martwe ciało Syna. Serce matki zostało rozdarte. Mimo to Maryja z wielką miłością i czułością przytula ciało największego skarbu. Najchętniej zatrzymałaby na zawsze tę cenną relikwię. Trzeba ją oddać. O wiele trudniej puścić ciało Syna niż je przygarnąć do matczynego serca. Tu już nie ma miejsca na łzę. Wszystkie popłynęły już wcześniej. Tylko cicha rozpacz na nowo przeszywa serce.

Panie Jezu, proszę Cię za wszystkimi, którzy wypłakali już swoje łzy.

Stacja XIV: Grób

Stojąc nad grobem przyjaciela zadajesz sobie pytanie „dlaczego”. Jeszcze nie tak dawno cały świat do Was należał. A teraz łączą was już tylko czarno-białe wspomnienia. One zawsze mają takie barwy, gdy ktoś już odchodzi na wieki. Próbujesz przywracać im barwy, ale znów szarzeją. Przypominasz sobie ostatnie spotkanie, słowa wypowiedziane do Ciebie i tę radość, która zawsze biła z oczu zmarłego. Pospiesznie kończysz modlitwę wpatrując się w płomień palącego się znicza. Próbujesz uciec, ale wciąż wraca myśl, że to mógł być Twój grób. Ty jednak żyjesz, ale to mógł być Twój grób. Ta myśl zawsze będzie Ci towarzyszyć przy tym grobie.

Grób Jezusa jest grobem każdego z nas. Tu spoczęły nasze grzechy, które On wziął na siebie. Tu zostały złożone nasze historie życia odkupione przez Niego. Nie patrz na ten symboliczny grób jako historyczne wspomnienie, ale jako swój grób. Wielki kamień został zasunięty, aby nic z tego grobu nie wyszło. Został raz na zawsze zapieczętowany, a więc po problemie. Można żyć dalej spokojnie, można zapomnieć o tej Golgocie.

Jezu, którego ciało złożono do grobu, umocnij ojców i matki, którzy stają nad grobami swoich dzieci. Wlej w ich serca nadzieję, że to jest ostatnie pożegnanie, ale nie ostatnie oglądanie.

Zakończenie

Doszliśmy do końca krzyżowej drogi młodego człowieka. Ufam, że się na tej drodze odnalazłeś. Ufam, że spotkałeś na tej drodze Jezusa, który towarzyszył Ci w odkrywaniu samego siebie. Zapewne mógłbyś dopisać nowe stacje. Swoje bóle, zranienia, zawody. I tam Jezus poszedłby niosąc Twój krzyż. Ale grób z ostatniej stacji nie będzie długo zapieczętowany. Po trzech dniach na nowo stał się pusty. Tylko całun i chusty przypominały o ciele złożonym w grobie. Taka jest droga każdego z nas. Pójść drogą krzyża do grobu, aby zajaśnieć w blasku zmartwychwstania.

Rozważania zaczerpnięte ze strony ks. Jerzego Krawczyka www.diakonos.pl